JAL Ilu z was identyfikuje syndrom ratownika u siebie (lub członka rodziny)?
To moja przypadłość i pięta achillesowa, ten temat traktuję jak formę terapii.
Nie “ratuję” każdego, zazwyczaj pada na osoby, na których pod jakimś względem mi zależy.
“Zazwyczaj”, bo czasem potrafi to dotyczyć przypadkowych osób, u których obserwuję problemy, z którymi już sobie kiedyś poradziłem. Było tak np. na BS - gdy tam trafiłem nie mogłem uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy tak potrafią postrzegać rzeczywistość. Szybko zrozumiałem, że dali się opętać kompletnie chorej ideologii i ta ich “niechęć” do kobiet to tak naprawdę sposób na radzenie sobie z bólem, lękiem przed bliskością i przed kobietami w ogóle.
Próbowałem im pokazać ograniczenia ich perspektywy, ale wyglądało to tak jak na poniższym filmiku (bardzo polecam go nawet osobom, które z różnych powodów nie chcą czytać moich postów - warto poświęcić te 3 minuty swojego życia):
Byli do tego przykuci kajdanami - to dawało im oddech, dzięki temu przestawało boleć.
No ale niestety im bardziej jesteśmy przykuci do pewnego sposobu postrzegania świata tym łatwiej nas uruchomić, wzbudzić w nas strach - szczególnie jeśli wokół pewnych przekonań zbudowaliśmy własną osobowość.
Każda próba pokazania im innego świata skutkowała otrzymaniem łatki “bluepillowca”, “kukolda”, “simpa” i inne tego typu śmieszne określenia.
No coś w poniższym stylu:

Wtedy i trochę później mnie to wkurwiało, ale obecnie widzę, że to ja byłem wobec nich przemocowy - chciałem zabrać im skuteczną metodę, dzięki której radzili sobie z bólem.
Każdy ma prawo radzić sobie z własnym bólem po swojemu - nawet jeśli oznaczać by to miało nienawiść do 90% ludzi. Nie musi w niego wchodzić, może się od niego separować w taki sposób, jaki jest dla niego wygodny.
Nie znaczy to oczywiście, że będę kogoś takiego lubił - czasem mimo najszczerszych chęci jest to niemożliwe.
Tak jak napisałeś w temacie obok - żyję w pozytywnym świecie i z nielicznymi wyjątkami tacy właśnie ludzie tworzą w nim moje otoczenie.
No ale uczę się tego, że nie każdy musi tak postrzegać rzeczywistość, że są bardzo różne perspektywy.
Nie wiem po co na świecie są inni ludzie, jakie jest ich przeznaczenie, a czasem zachowuję się tak jakbym to wiedział.
Od zawsze byłem powiernikiem moich rodziców, rozwiązywałem ich problemy (na tyle, na ile dziecko jest w stanie to zrobić) - był to jedyny sposób, by być z nimi blisko.
A tak naprawdę byłem blisko jedynie ze swoim programem - był dla mnie czymś znanym.
I dalej jest, ale stał się dla mnie bardzo niekomfortowy - ludzie wkurwiają się na mnie, gdy pomagam im nieproszony, narzucam się im z własnymi radami, stawiają mi opór (i słusznie - to jest bardzo zdrowe). A mi po wszystkim, gdy emocje już ochłoną, jest zwyczajnie wstyd.
Rodzice nie pozwalali mi czuć i myśleć po swojemu, a teraz ja bywam podobnie przemocowy wobec innych - jakbym wiedział co inni powinni myśleć.
A prawda jest taka, że nie wiem.
Każdy ma prawo myśleć to co sobie myśli - być rasistą, faszystą, nawet jakimś kompletnym zjebem.
Każdy ma prawo czuć to co czuje.
Jeśli samemu chce się być człowiekiem wolnym trzeba dać taką samą wolność innym.
Spokój umysłu pojawia się wtedy, gdy nie chcemy zmieniać innych ludzi.