Miewam u siebie napady - nic mi się nie chce. Jeśli jest to krótkotrwałe - ok, nie ma problemu. Na pełnej piździe nie da się żyć 24/7. Dawniej natomiast tego było sporo i motywowanie się było na poziomie żenady, totalnego smutasa i depresanta.
Jeśli się to przeciąga to mam wewnętrzną motywację (na tyle ile się da). Zaczynam sobie przypominać ile czasu przejebałem na grach komputerowych, słabych związkach. Motywuję się tym, jak wyglądałem rok temu i jak wyglądam teraz. Jaki progres (mniejszy lub większy) poczyniłem i tłumaczę sobie, że jak nie ruszę leniwego dupska to będę stał w miejscu. W okresie takim jak teraz, braku słońca wrzucam codziennie wit. D. Staram się też ruszać więcej - spacer czy rower (jeśli pogoda pozwala).
Najlepszy motywator dla mnie, na chwilę obecną, to cel, który sobie postawiłem i do którego dążę. Wybija mi świetnie lenia z głowy 😉
Tak jeszcze być może nie o samym “nie chce mi się”, ale pokrewnie 😉