azagoth Czy znacie to uczucie ciągłego niedosytu, towarzyszące Wam w pracy przez lata, gdy pracujecie w swojej pracy od bardzo długiego czasu, zdobyliście doświadczenie, firmowy prestiż czy nawet jakiś szacunek i pozycję autorytetu w firmie?
Nie znam tego uczucia. Ze mną było tak:
Gdy miałem 5 lat i chodziłem do przedszkola, to dostałem w prezencie japońską zabawkę- łódż podwodną na baterie, która mogła pływać pod wodą na głębokości peryskopowej. Ta zabawka chyba była początkiem tego procesu.
Stryj, kapitan ż.w. przywiózł mi ją z rejsu do Japonii.
Chodząc do przedszkola marzyłem aby zostać kapitanem na statku.😂 Typowe u dzieci w tym wieku,
z tym, że mnie trzymało całe życie.
Moja mama zachowała z tamtych czasówa zeszyt, gdzie rysowałem tylko statki. Gdy nieco podrosłem, to pisałem do armatorów statków, aby przysyłali mi zdjęcia swoich statków. adresy miałem z miesięcznika Morze.
Jako dziecko miałem ogromną kolekcję zdjęć i plakatów ze statkami. Oczywiście w osiedlowej modelarni kleiłem modele statków.
W wieku 11 lat byłem latem w Gdyni z wizytą u rodziny. W tym czasie odbywał się tam zlot żaglowców w ramach Operation Sail 1974. Do końca życia będę pamiętać ten dzień, paradę żaglowców idących pod pełnymi żaglami, którą obserwowałem z końca Skweru Kościuszka.
Potem zwiedziłem wszystko co sie dało. Szczególne wrażenie zrobił na mnie Dar Pomorza, Kruzenstern i Gorch Fock. Ten dzień spowodował u mnie nieodwracalne zmiany w mózgu na punkcie
tego zawodu.
Gdy skończyłem podstawówkę, to chciałem się dostać
do liceum morskiego w Gdynii, ale ze względu na wadę wzroku nie zostałem dopuszczony do egzaminu wstępnego. Mieszkałem z rodzicami w mieście powiatowym w centralnej Polsce.
Postarałem się aby mnie wyrzucono z dwóch szkół średnich w rodzinnym mieście powiatowym. Mimo tego rodzice pomogli mi się dostać do Technikum Budowy Okrętów w 3city. Po jego skończeniu chciałem się dostać do Wyższej Szkoły Morskiej, ale znowu ze względu na wadę wzroku nie zostałem dopuszczony do egzaminu wstępnego.
Stryj kapitan ż.w. doradził mi, żebym poszedł na Politechnikę, jeśli ją skończę na wydziale Budowy Okrętów, specjalność Maszyny i Siłownie Okrętowe, to już nikt mnie o wzrok nie będzie pytał.
Wg. konwencji o nadawaniu stopni morskich dyplom tego kierunku na polibudzie był równoważny dyplomowi wydziału mechanicznego Wyższej Szkoły Morskiej. No i wg. stryja jeśli zostałbym kapitanem po Szkole Morskiej- wydział nawigacyjny, to gdybym chciał zrezygnować z pływania
to mógłbym pracować na lądzie jako niewykwalifikowany robotnik. Moja przyszłość była przeze mnie zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach. Był to rodzaj MGTOW, bo z kobietami mi nie szło
i sobie wymyśliłem, że całe życie będę żył bez kobiet i zarabiał dużą kasę jako marynarz.
Wszystko było pięknie, tylko nie przewidziałem że jednak znajdzie się dziwna kobieta, która wyjdzie za mnie za mąż.😂 Życie rodzinne dość słabo się komponuje z pracą marynarza i pływaniem “na Japonię”.
Próbowałem pracować na lądzie, ale okropnie się tam męczyłem. Na wyrażne żądanie mojej żony pływałem w branży ofshore, która się charakteryzuje układem pracy typu 2 tygodnie pracy/ 2 tygodnie wolnego. Był i jest to jakiś kompromis. Gdy nasze dziecko było małe, to zrobiłem sobie np. dwa lata swoistego urlopu tacierzyńskiego i razem z zoną na urlopie macierzyńskim i dzieckiem sobie fajnie żyliśmy. W swojej pracy najwyżej ceniłem sobie dużą ilość wolnego czasu, który mogłem poświęcić sobie i rodzinie. Jak już byłem w domu, to na totalnym luzie.
Ja kocham swoją robotę i do innej się nie nadaję. Bardzo mi się fajnie dzięki niej żyło. Zarobki też były i są całkiem przyzwoite.