Mam wśród swoich znajomych kilka wiecznie “nieszczęśliwych” kobiet, i udostępniały oraz lajkowały sobie ostatnio taki obrazek:

Na podstawie swoich doświadczeń jak i obcowania z bardzo inteligentnymi ludźmi - wydaje mi się, że nie ma bardziej idiotycznego stwierdzenia.
Inteligencja to przecież zdolność logicznego myślenia, analizowania, przewidywania konsekwencji swoich działań. A zdrada – choć moralnie wątpliwa – często bywa efektem bardzo przemyślanych decyzji.
Ludzie zdradzają z różnych powodów: emocjonalnych, biologicznych, psychologicznych – czasem bardzo świadomie i po długiej kalkulacji. Może to być próba zaspokojenia niezaspokojonych potrzeb, uniknięcia konfrontacji, a nawet manipulowania partnerem. Nie wydaje mi się, żeby można było to uprościć do poziomu IQ.
Co więcej, zdarzają się osoby o wysokiej inteligencji, które zdradzają, bo… po prostu mogą, a przy tym potrafią skutecznie ukrywać swoje działania. Może więc zamiast obniżonej inteligencji, zdrada świadczy o pewnym braku dojrzałości emocjonalnej albo o problemach z wartościami i lojalnością?
Wniosek: zdrada to bardziej kwestia moralności niż intelektu.
No więc nieopatrznie spróbowałem w ten sposób polemizować z tym stwierdzeniem w komentarzach i za samą próbę skonfrontowania tego stwierdzenia otrzymałem w odpowiedzi to:
- jestem mizoginem
- która mnie skrzywdziła
- jestem świnią i sam zdradzam
- żadna i tak by mnie nie chciała
O co tutaj chodzi? Wiem, że kobiety (nawet te bardzo racjonalne na co dzień) stają się bardzo defensywne gdy spróbujesz zakwestionować jakąś ich “prawdę”, ale przecież to nawet nie jest super kontrowersyjne stwierdzenie.
Skąd ten jad i atak?
Wasze spojrzenie na temat tego stwierdzenia?