Dużo trafnych (według mnie) argumentów padło wcześniej.
Dodam coś od siebie. Takie małe spostrzeżenie.
Jakiś czas temu intensywnie współpracowałem z lokalem, który oferował gastro. Poznałem wszystko od kuchni dosłownie i w przenośni.
Wniosek mam jeden - Polacy w dużej mierze (nie mówię, że wszyscy) chcą się za wszelką cenę nażreć. Mylą lokale, w których można celebrować to co się je (tak, wierzę w celebrowanie jedzenia kiedy mam chwilę i nigdzie nie pędzę), z miejscami gdzie się idzie po prostu napełnić brzuch. Pojawiały się zatem komentarze na sieci - że za mało, że nie w pięć minut. Ceny były znośne jak na małe miasteczko, w którym lokal się znajdował a mimo to mówiono że za wysokie (w stosunku do kebabów czy innych syfów, które oferowano w tureckich budkach). Kultura jedzenia nie wszędzie do nas dotarła. (“Jedz, bo przyjdzie wojna i nie będziesz miał co do gęby włożyć”)
Druga rzecz. Kij ma dwa końce - przedsiębiorcy, którzy chcą się sami dorobić a nie wspólnie rozwijać dobry biznes, jak i pracownicy, którzy po tygodniu myślą, że są kucharzami 3 gwiazdek Michellin i uciekają do innych lokali, dużych miast. Tak wygląda gastro w mniejszych miasteczkach.