Szanowni Panowie,
Jako kobieta zwracam się do Was z prośbą o Wasze zdanie w tym temacie.
3 lata – tyle też trwał mój związek. Wzloty i upadki, ale nigdy nie przekreśliłam swojego partnera. Nie zrobiłam też niczego, co mogłoby związek nadszarpnąć w jakikolwiek sposób. Nie ma mowy o zdradach, ja się w takie rzeczy nie bawię, ponieważ dawno temu właśnie tak mnie ktoś potraktował.
Ale wracając do tematu -Panowie, partner miał problemy z używkami. Wspierałam całą sobą, wierzyłam w chęć poprawy. Gasiłam awantury w jego domu, zmobilizowałam go do walki o samego siebie, no ale przegrałam z kolegami i rodziną jego (rodziców ma majętnych, ale to ludzie którzy piją i powiem tak szczerze – nie liczą się z innymi). Prawie dwa lata znosiłam humorki, doceniałam jako faceta, tłumaczyłam gdzieś te upadki i dalej zachęcałam, do walki. Sama mam 6 letniego syna, który polubił partnera całym sobą. Nigdy nie starałam się postawić nad kimś kreski, w sytuacjach ciężkich, gdy nawet moja rodzina mówiła, że się wypalam – trwałam przy boku partnera. Na prośbę partnera znalazłam ośrodek odwykowy, terapie. Bo mówił, że chce wyjść na prostą. Był jaki był, ale po nim było widać, że chciałby odejść od tego dziadostwa.
Po libacji zakrapianej z ojcem (w ten dzień był ze mną i wszystko się układało jak najlepiej, byłam pewna, że wychodzimy na „prostą”) strasznie mnie zwyzywał, zablokował wszędzie. Zostawił samą, upodloną, stwierdził, że wszystko jest moją winą, że na pewno ja się ładnie mówiąc „puszczam”. Że ja mu „wyprałam” mózg.
Nie rozumiem tego Panowie. Czy to już aż tak duże uzależnienie? Starałam sobie wytłumaczyć, że to człowiek chory, no ale k**wa ja bym tak nie umiała zrobić z drugą osobą. Z czym mózg wyprałam? Motywacją? Czy tym, że nie akceptowałam po prostu ćpania.
Walczyłam jak lwica o lepsze jutro, a kopnięto mnie w tyłek.
Mija już 4ty miesiąc, a ja stałam się wrakiem samej siebie. Jestem dorosłą kobietą, wiem, że nikt nie jest idealny, ale po prostu nie umiem się pozbierać.