Jest piąteczek, myślę że warto zarzucić luźniejszy, ale bardzo emocjonalny temat. Najlepsze momenty w muzyce według was. Coś co wywołuje u was dreszcz, szacunek, podziw, odpływ od codziennego znoju. Wybrałem na początek dwie wstawki
Pierwsza to Guns’i z koncertu ku czci Freddiego z ’92 roku. To intro przeszło do historii! Ta gitarka Slasha, solówka Axla to coś epickiego! Bez autotune’a, obróbek cyfrowych, live który jest na swój sposób sztuką. Ciary od stóp do głowy!
Drugi kawałek, to znany motyw wykorzystywany dość często:
Legenda, ale warto ten występ przeżywać kawałek po kawałku, widać autentyczność, charyzmę, naturalność bez udawania twardziela, przeżywanie muzyki, to są monumenty na pokolenia. Masterpiece!!!!
A wy panowie bracia, macie swoje niezapomniane “momenty” w muzyce, które przenoszą was w inny wymiar?