Miałem napisać dłuższe opowiadanie ale napiszę tu tylko skrótowo o sytuacji kolegi z jego pobytu w szpitalu na oddziale kovidowym jakiś miesiąc temu.
Przeziębił się będąc w rozjazdach i zachorował. Bolało go gardło, miał gorączkę i ogólnie kiepskie samopoczucie ale je zbagatelizował. W końcu go złamało i wylądował w łóżku z antybiotykami po teleporadach z lekarzem. Te nie pomagały więc zadzwonił po karetkę mając przy okazji problemy z oddychaniem.
W drodze do szpitala, w karetce zrobili mu test na covid, który wyszedł pozytywny. Dostał tlen, sterydy i antybiotyki. Na miejscu wylądował na oddziale covidowym i popodłączali go do aparatury, wstawili wenflony w obie ręce i dodatkowo takie coś do żyły tuż nad nadgarstkiem do częstego pobierania krwi (zapomniałem jak się to nazywa).
Tlen, dożylne antybiotyki i sterydy plus co kilka godzin badania krwi. Saturacja poniżej 90. W sumie stan krytyczny spowodowany zapaleniem płuc, albo covidem jak ktoś woli.
A na oddziale woleli covid, pacjenci tam leżący spędzali średnio trzy, cztery tygodnie leżąc niemal bez ruchu na plecach, wstawanie z łóżka było bowiem zabronione nawet do kibla (kaczki, pampersy). Po jakimś czasie lekarze oferowali podłączenie pod respirator równoznaczne z podpisaniem zgody na takowe.
Dodam tylko, że respirator to takie sztuczne płuco, które pompuje powietrze zamiast prawdziwego płuca a zatem to prawdziwe jest niejako odłączone. 9 na 10 osób po tym zabiegu umiera w krótkim czasie, jedni po kilku godzinach, inni po dwu, trzech dniach.
Drugiego dnia na oddziale podszedł do niego salowy i powiedział tak: ‘Ma pan trzy opcje do wyboru: Leżeć wygodnie na plecach i spędzić tu trzy tygodnie lub więcej jak większość z tych ludzi, leżeć na boku i spędzić tu do trzech tygodni, albo leżeć na brzuchu, co nie jest wygodne ale odciąża płuca. Do tego warto się pomęczyć i zrobić kilka spacerów mimo zakazu.’
Trzeciego dnia ból w żyle nad nadgarstkiem stał się już nieznośny więc zażądał wyjęcie go. Po prawie dwugodzinnej kłótni z pielęgniarkami i lekarzami wyjęli mu to ustrojstwo (dalej nie pamiętam jak się to nazywa). Opuchlizna i zaczerwienienie całego przedramienia. Zabandażowali i powiedzieli, że będzie żałował.
W nocy nie mógł spać i kazał sobie zdjąć bandaż. Rana zaczęła ropieć i był widoczny stan zapalny. Lekarze powiedzieli, że to nic takiego i dali jakąś maść.
Zrobił zdjęcie i wysłał znajomemu lekarzowi, który ocenił, że to stan zapalny i zaraz będzie sepsa. Przywiózł mu antybiotyki i po kryjomu opatrzył ranę. Do dziś (po miesiącu) ma problem ze zgięciem jednego palca.
Gdy wychodził na korytarz rozruszać się i szukać kibelka pielęgniarki krzyczały na niego i kazały wracać do łóżka. Kończyło się kłótniami i awanturami.
Gdy przychodziło żarcie zamawiane z zewnątrz, bo szpitalnego nie dało się jeść, znowu pielęgniarki robiły mu awantury. Nawet jak raz kupił i coś dla nich, kręciły głowami i mówiły, że będzie tego żałował. A nie żałował bo przynajmniej był najedzony i miał siłę walczyć z chorobą.
Najlepszy był jednak cyrk z rozmową z lekarzami na temat szczepień. Nie był szczepiony ale miał zakupione certyfikaty. Lekarze straszyli go śmiercią jeśli nie powie prawdy, on jednak szedł w zaparte i cały czas powtarzał, że jest zaszczepiony zgodnie z tym co na papierze.
Piątego dnia pobytu zażądał wypisu ze szpitala. Lekarze zdecydowanie odradzali strasząc śmiercią, kalectwem i czym tylko się dało. Podczas ponad dwugodzinnych kłótni, wyzwisk i straszenia rzecznikiem praw pacjenta, dwie osoby podłączono pod respirator i zanim kolega wyszedł w końcu, ci zmarli. W ciągu godziny pod respiratorem.
Chwilę wcześniej obchód lekarzy przy pacjencie obok zastanawiał się nad problemem mniej więcej w tym stylu: ‘No panie X, jeszcze wczoraj miał pan dobrą saturację, a dziś znowu niska, co to się dzieje? Co się stało, że ma pan taką niską saturację? Leży tu pan już prawie miesiąc i co? Znowu niska saturacja? Co się stało?’
Dwie godziny kłótni, wyzwisk, gróźb, i prawie rękoczynów i lekarz podpisał wypis ze szpitala komentując: ‘Niech się pan cieszy, że był pan zaszczepiony bo inaczej mogło się to skończyć.’
Dostał status ozdrowieńca i 10 dni kwarantanny.
Doleczył się w domu pod okiem znajomego lekarza i po trzech dniach wrócił fizycznie do pracy. Nikt nie sprawdzał przestrzegania kwarantanny. Rana na przedramieniu nadal dokucza i ma problem ze zgięciem jednego palca ale jest lepiej. Dziś chodzi na bieżni i pomału wraca do większych obciążeń treningowych.
Złożył kilka skarg na szpital i lekarzy tam pracujących ale pozostały bez echa, nawet mu nie odpisali.
Jakby ktoś chciał więcej szczegółów to dopytam i odpiszę. Może nie oddałem dramatyzmu jaki przeżył kolega na miejscu ale samo jego opowiadanie zszokowało mnie, nie mówiąc już o odczuciach.