Imbryk Wyrzucajcie tu swoich ulubieńców - rzekłbym autorytety, ale już nie lubię tego słowa.
Raczej ludzie zmarli, którzy już całe życie przeżyli i zostawili po sobie to i to.
Moim ulubieńcem był mój ojciec. Ojciec zawsze mi imponował tym, że mimo, że wychował się w domu dziecka (sierota wojenna) to dał radę w czasach stalinowskich zostać lekarzem, co przypłacił min. grużlicą. Nie znosił narzekania.
Ewentualnego narzekacza zawsze bezlitośnie wyśmiewał. Uwielbiałem z nim dyskutować na przerózne tematy, oczywiście przy kieliszku płynu rozweselającego. Był moim doradcą w przeróżnych kwestiach, w tym min. w sprawch damsko- męskich😂.
Najlepszy komplement jaki w życiu słyszałem, to to, że jestem do ojca bardzo podobny.
Drugą osobą nietuzinkową, która wywarła na mnie wielki wpływ i zaliczam ją do moich ulubieńców był mój dziadek.
W czasie wojny światowej nawiał z domu, aby zaciągnąć się do polskiego wojska (legiony). Dziadek był weteranem trzech wojen (światowej, z bolszewikami, i 1939 roku). Był oficerem kawalerii. Uwielbiałem jego opowieści wojenne.
Dziadek w czasach powojennych był leśnikiem i i uczył mnie jeżdzić konno (bo co to za mężczyzna, który nie umie jeżdzić konno😊). Dziadek
stworzył mi w domu koszary😂 i uczył porządku i dyscypliny.
Nigdy nie byłem bity, ani nigdy nie byłem karany.
Mieszkaliśmy wszyscy razem (trzy pokolenia) w leśniczówce pod lasem, kilka kilometrów od miasta. To były moje dwa, ogromne autorytety.