Imbryk klient dla prawnika to jebany plankton
Człowiek zaczyna karierę prawniczą z głową pełną iluzji.
Wyobraża sobie, że będzie “wygrywać” sprawy dla swoich klientów, a oni będą mu za to dozgonnie wdzięczni. Studia te wybierają dosyć specyficzne osoby, pełne deficytów, niedoceniane w przeszłości.
Taki początkujący prawnik nie śpi po nocach analizując potencjalne czarne scenariusze, wszystko przeżywa. Zaczyna mieć problemy zdrowotne. Zamiast wdzięczności spotyka się z roszczeniowością klientów, z niemającymi oparcia w przepisach żądaniami z kapelusza, telefonami po jego godzinach pracy, jak również w weekendy.
Ci nieco bardziej świadomi prawnicy szybko jednak zauważają, że spraw się nie “wygrywa” - można je co najwyżej przegrać poprzez błąd procesowy, w związku z nieuzupełnieniem braków formalnych itp. Możesz zrobić absolutnie wszystko, a i tak na koniec decyduje sędzia, który może mieć słabszy dzień, niewygodne krzesło czy zwyczajnie Cię za coś nie lubić.
W pewnym momencie świadomy prawnik, któremu zależy na własnym zdrowiu psychicznym i fizycznym dochodzi do jedynego słusznego wniosku:
Przejmuje się jedynie takimi, którzy mogą mu napytać problemów albo takimi, których sprawy opiewają na wartość przekraczającą jego sumę ubezpieczenia z OC.
Klient niegroźny, grzeczny, który nie zawraca przesadnie głowy obsługiwany jest w ostatniej kolejności. Prawnik wie, że może go bezkarnie spuszczać na drzewo, nie odbierać od niego telefonów, nic nie robić w jego sprawie, bo nie ma z jego strony żadnego zagrożenia.
Wiesz jak prawnicy mówią o klientach, którzy zapłacili im z góry, a potem do nich dzwonią?
“Zawracający głowę”.
Gdy przychodzi bowiem wypalenie zawodowe i znudzenie prawem pracujemy wyłącznie dla pieniędzy.
Takie życie Imbryczku.
Imbryk pomagasz ludziom i jesteś dobrym mężem
Chyba mnie z kimś mylisz, kolego.