Dla mnie zawsze poruszanie tematu o samo.bstwie jest zwracające uwagę. 😉
Myśli s są już ostatnim sygnałem alarmowym, że nasz system nerwowy był za długo
w trybie “walka”, czy “destrukcja”.
Niektóre osoby mierzą się z czymś, co będzie bardzo już na starcie zwiększało myśli s, czy też próby s: depresja endogenna (podłoże genetyczne), zaburzenia osobowości, neuroatypowość, nałogi, czy warunki zewnętrzne (dysfunkcyjna rodzina, zadłużenia, choroba).
Antydepresanty są wskazane dla osób, które mierzą się z epizodami depresyjnymi, ale obiektywnie - nie mają w swojej codzienności i w doświadczeniach obiektywnych traum i ich skutków.
Wielu klinicystów boi się mówić o tym, że depresja u gościa, który ma spokojną bańkę na koncie i wsparcie u bliskich jest inną deprechą u gościa, który dostawał wpierdol od ojca kata, który to na start dorosłe życie dał długi, choroby i kompleksy, a w życiu codziennym nie ma nawet koło siebie psa.
Nie chodzi o licytację “kto ma gorzej”, tylko o realne spojrzenie na dany przypadek, bo to warunki determinują zmiany.
W niektórych procesach psychoterapeutycznych eliminacja/minimalizacja jednego “klocka” z domino pozwala naprawdę ruszyć z leczeniem.
Sama czy miałam myśli s? Chyba nie.
Poczucie bycia gorszym na pewnym etapie nie łączyłabym z poczuciem beznadziejności.
Z natury jestem marudera, czarnowidz, ale to w sumie działa na mnie mobilizująco. To mój motor napędowy.
Nic mnie tak w życiu nie mobilizowało jak bieda, bycie “niżej”, bycie chorym.
Co się nawkurzałam, to moje, ale i tak, jak na jakimś autopilocie musiałam szukać rozwiązania problemu.
Jedynie psychosomatycznie byłam w okresach “dołku” - nadciśnienie, momentami omdelnia, gdy za bardzo docisnęłam sobie śruby w pracy.
Największymi moimi obiektywnymi dramatami to:
- mały udar w młodym wieku, atypowa zmiana w okolicach pnia mózgu - to bardzo wpłynęło na moje funkcje poznawcze, nie jestem taka bystra tak jak kiedyś;
- informacja o zdradach pierwszego faceta;
- teściu, który miał trafić pod opiekę pozaszpitalną (przechlał całe życie, był w ciężkim stanie, a wówczas tylko ja z mężem wykazywaliśmy dochody z jego rodziny, więc półtora pensji szłoby na opiekę na teścia, teściu stety dość szybko zmarł).
Aktualne obiektywne rozgoryczenia to:
fałszywe oskarżenia ze strony jednej
pracownicy, kiedy dowiedziała się o mojej ciąży (obie miałyśmy problemy z niepłodnością). Dziewczynie dwa razy pomogłam w temacie invitro. To mocno zmieniło moją propracowniczą postawę, czy taką wspierającą w miejscu pracy.
Kobieca zazdrość, która jest w realizacji/w akcji jest czymś przerażającym.
krwawienie w sierpniu. Myślałam, że stracę ciążę. Widok krwi doprowadził mnie do jakiegoś automatycznego działania pomimo swoistego rodzaju histerii - w ogromnym płaczu sama pojechałam na pogotowie. Uspakajałam płacz, gdy dojeżdżałam do świateł/skrzyżowania, by cisnąć dalej do szpitala bez ryzyka kolizji.
Z córą wszystko ok, już sobie życia bez niej nie wyobrażam…
W drugim miesiącu ciąży dowiedziałam się, że ojcowizna nie będzie moja.
Na początku (trzy lata temu) rodzice zgodzili się mi ją dać, bo realnie mogłam ich odciążyć w wyposażeniu reszty dzieci - finansowo bracia byli przeze mnie zabezpieczeni (działka budowlana, gotówka).
Rozeszło się o to, że nie jestem synem (tata bardzo chciał, żeby któryś z synów to przejął, a że bracia nie chcieli…), o to, że zbyt rewolucyjnie podeszłam do ojcowizny - skupienie się na jednej hodowli, która była mega dochodowa i na pozyskiwaniu klienta, no i też poszło o mojego miastowego męża.
To doświadczenie bardzo mnie utwierdziły w tym, że w moim systemie rodzinnym miałam inną rolę jako dziecko, do tego - jeśli coś jest prawdziwą wolą rodziców, to sprawy notarialne szybko się zrealizują.
Jeśli ktoś nie spieszy się z realizacją czegoś, co Ci obiecał - to ma Cię w dupie.
Moja wina, że wcześniej nie wzięłam manatki, gdy rodzice nie spieszyli się do pójścia do notariusza.
Nie będę z własną rodziną kłócić się o kwoty, które wapkowałam, co już braciom dałam, ale wiem, że jestem po prostu sama.
Moi rodzice nie są złymi ludźmi, po prostu w nieświadomy sposób inaczej patrzą na własne dzieci - byłam najstarszym dzieckiem, więc wiele rzeczy trzeba było samemu.
Do faktu czyjeś samowystarczalności idzie się szybko przyzwyczaić.
Uważam, że ludzie mają większe tragedie, którą chyba największą jest śmierć własnego dziecka, czy dzieci…
Jak poznasz w życiu osieroconego rodzica, to na pojęcie “ból” i “brak sensu” patrzysz inaczej.